Po raz pierwszy w Krótko i Subiektywynie gra – BioShock Infinite, w wersji na konsolę Xbox360. Moja opinia o grze, po kilku godzinach zabawy.
Oryginalny, pierwszy BioShock był grą genialną. Piękna jak na tamte czasu grafika, niepowtarzalny styl i nieziemski (właściwie to podwodny) klimat. Świetnie poprowadzona fabuła, ciekawe rozwiązania, jednym słowem – świeżość. Czy trzecia część jest równie dobra? Czytaj dalej.
Bioshock Infinite zaczyna się podobnie do jedynki – wchodzimy do latarni na środku oceanu. Tym razem nie ze względu na katastrofę, ale jako detektyw, który dostał zlecenie od tajemniczej firmy. Oczywiście po wejściu do latarenki następuje seria niesamowitych zbiegów okoliczności, po których bohater – Booker DeWitt ląduje (dosłownie) w mieście w chmurach. I tu pojawia się zapach odgrzanego kotleta. Utopijny świat, jeden samozwańczy przywódca, steampunkowa stylistyka i oczywiście bio-ulepszenia (tym razem nie plazmidy, a wigory).
Fabuła nie poruszyła mnie w żadnym aspekcie. Motyw podróży w czasie, przeskoków między równoległymi uniwersami jakoś nie wpasował się według mnie w Bioshocka. W dodatku niesamowicie irytujące odsyłanie z jednego celu do drugiego w stylu „bo czegoś brakuje”. Jeszcze gorsze „zwroty akcji”, które da się wyczuć już po tym, w jaki sposób sformułowane jest obecnie zadanie. Muszę tu przytoczyć przykład – po przeprawieniu się przez zastępy przeciwników udaje się dojść do sterowca. Startujemy (właściwie bez umiejętności pilotowania) i oczywiście ciężki przeciwnik zwala nas z powrotem na ziemię. Przez kolejne 4 misje, kolejni przeciwnicy, kolejne odsyłanie z jednego miejsca do drugiego, kolejny sterowiec, kolejny start i… kolejna porażka. To jest po prostu nudne.
Zróżnicowanie misji – jak już łatwo wywnioskować z powyższego akapitu – jest niewielkie. Przemierzamy kawałek lokacji – oczywiście jak na dociekliwego gracza przystało – sprawdzamy każdy kącik, każdą szafeczkę i każdy możliwy obiekt do wzięcia – natrafiamy na kilku, bardzo rzadko kilkunastu niewymagających przeciwników i znów – idziemy, sprawdzamy, idziemy, walczymy… Brakuje też większych starć , albo czegoś w stylu Big Daddy’ch z jedynki.
Graficznie Bioshock Infinite jest ładny, jednak wiek konsoli i pojemność płyty DVD robi swoje – po bliższym spotkaniu z niektórymi teksturami aż oczy bolą. Wszystko wygląda dobrze, ale tylko z dystansu. Desing lokacji jest w większości wyniosły – monumenty, kolumny, kamienne place – jednak pojawiają się też okolice fabryk (steampunk) czy zwykły miejski rynek. Podczas gry ma się wrażenie, że świat jest otwarty – jednak każda miejscówka ma jedną ścieżkę do przodu i ewentualnie jedną lub dwie do bocznych lokacji, w których zawsze znajdzie się coś ciekawego.
Teraz wzmianka o tym jak wygląda rozgrywka. Niestety – uproszczenia. Na próżno szukałem tu czegoś w stylu ulepszeń do broni (kupuje się tylko gotowe, które poza zwiększeniem statystyk nie zmieniają wizualnie wyglądu), ciekawych plazmidów – po przejściu niezłego kawałka gry mamy do dyspozycji tylko kilka, z których rzeczywiste zastosowanie mają dwa – ogień i elektryczność.
Ulepszenia postaci? Biednie rozwiązanie w postaci zdobywania „sprzętu na ubranie”, który daje drobne bonusy do prędkości/zadawanych obrażeń etc. Druga opcja to buteleczki z magicznym płynem, zwiększającym jeden z trzech głównych pasków – życie, tarczę lub magazynek wigoru.
Niestety Bioshock Infinite nie spełnił moich oczekiwań. Spodziewałem się wypasu i mile spędzonego czasu tak jak tego z jedynką. Zabiło mnie jednak robienie z gracza debila (linia rysująca się na podłodze prowadząca do celu), brak jakiejkolwiek motywacji do znajdywania ciekawych przedmiotów w ukrytych lokacjach, czy chociaż rozwijania postaci i tego pięknego wahania się nad tym, w jakie ulepszenie tym razem zainwestować.
Czy coś mi się podobało? Zdecydowanie stylowa i pasująca do całości muzyka.
No, to by było na tyle, dzięki. Aha! Screeny zrobione aparatem, więc przedstawiają to co widać na TV.
Znajdujesz się na moim prywatnym blogu. Jak widać – zawiera on trochę tekstów o informatyce, muzyce, filmach i kilku innych rzeczach – wszystkie są związane z moimi zainteresowaniami. Nie piszę wielkich tekstów, nie zachowuję się obiektywnie, dlatego nie każdemu ten blog przypadnie do gustu. Jeżeli coś strasznie Cię gryzie – obrzuć mnie błotem w komentarzach, a jeżeli wręcz przeciwnie – spodobało Ci się – również będę wdzięczny za opinie.
access anthrax bemowo dvd festival film koncert kryminał krótko kurs megadeth metallica microsoft mp3 ms muzyka nagrywanie na temat opinie opis powstaje recenzja relacja rihanna riri robert downey jr s2 samsung scrobble scrobbler serwis setlista sii slayer sonisphere społeczność stachursky stieg larsson subiektywnie test tutoriale warszawa windows xbox360 zainteresowania
WP Cumulus Flash tag cloud by Roy Tanck and Luke Morton requires Flash Player 9 or better.